Film mocno trąci myszką, chwilami wręcz nuży nazbyt statycznymi scenami i archaicznym montażem, a jednocześnie jest w nim jakiś wzruszający urok i blask, przede wszystkim dzięki Irene Dunne, która na ekranie wręcz promienieje. Podobny, nieco szelmowski, błysk w oku miała jeszcze chyba tylko Barbara Stanwyck (niekiedy sprawiająca wrażenie młodszej siostry Dunne), a w bardziej współczesnych nam czasach Annette Bening.