Nic dziwnego, że aktorka tak zażarcie o nią walczyła. Reszta znakomitej obsady godnie jej partneruje. Najbardziej podoba mi się w tym filmie to, że (zwłaszcza jeśli nie przeczytamy wcześniej bulwersującego streszczenia na Filmwebie) bardzo długo nie wiemy, w którym kierunku potoczy się fabuła – czy będzie to dramat psychologiczny, czy raczej klasyczny melodramat; czy oglądamy opowieść o toksycznej matce i stłamszonej przez nią córce, czy o brzydkim kaczątku? A może o wakacyjnej miłości bez szans na spełnienie? A może przede wszystkim o uzyskiwaniu podmiotowości, szukaniu swojego miejsca na świecie i nadawaniu życiu sensu? Ilekroć widz zaczyna mieć wrażenie, że dostrzega znajomy schemat, zostaje zaskoczony nowym tropem. Kino bardzo kobiece, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu.